Bogu wiarę ślubował, i strzymał; poprzysiągł ją królestwu temu, i nie dotrwa do końca.
Król się zwrócił do proboszcza...
— Szalony jest! — zamruczał — chodźmy.
Bojanowski pozostał na progu kościoła i, usłyszawszy odchodzących, podniósł oczy:
— Biada tobie i królestwu twojemu! — zamruczał raz jeszcze.
Drzwi kościołka przymknięte były tylko; starzec wstał, kijem się podpierając, bo chłopaka przy nim nie było, i wsunął się, wlokąc nogami do wnętrza.
Przed wielkim ołtarzem płonęła zwieszona lampa; ale mrok panował tu, wśród którego tylko gdzieniegdzie złocenia jakiego odblask i jaśniejsza chorągiew występowała. Bojanowski zbliżył się aż do stopni, kląkł i padł na twarz, jęcząc. Kosztur mu się wysunął z ręki; zaryczał głośnym płaczem i wołaniem do Boga.
Jan Kazimierz, poruszony jeszcze, usłyszawszy ten jęk, zawrócił się. Proboszcz chciał go wstrzymać, napróżno. Stary pątnik pociągał go ku sobie, trwożąc zarazem: ciążyły mu nielitościwie jego przepowiedni słowa. Doszedł aż do drzwi kościołka, przestąpił próg i w kruchcie mimowolnie padł na kolana, pobożnie złożył ręce, modlił się i słuchał.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/196
Ta strona została uwierzytelniona.