Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/213

Ta strona została uwierzytelniona.

szedł król, opędziwszy się ćmie tatarskiej, aby się mógł obozem rozłożyć i okopać...
Wojsko tchnąć, ani spocząć nie miało czasu, gdyż natychmiast taborem się potrzeba było obwarować, wałem osłonić, a wielka siła Ordy, w którą wczoraj nie wierzono, dziś już aż nadto się czuć dawała.
Tem jednem mógł tylko pocieszać się król, że do miary niebezpieczeństwa męztwo urosło, bo nietylko to pierwsze starcie, tak krwawe, nie strwożyło, ale wznieciło zapał nadzwyczajny.
Wieczorem późnym, gdy do chałupy, w której król się pomieścił tuż przy obozie, weszli: Ossoliński, który synowca opłakiwał, Stanisław Potocki, Jerzy Lubomirski, okryty pyłem i obryzgany krwią, ocalony Sapieha, a z niemi co najprzedniejszego wojsko miało — wszyscy słów nie mieli na wychwalanie tego męztwa, z jakiem wojsko się całe potykało i krom ciurów a woźnic, którzy na chwilę od wozów odbiegli, nie było człowieka, coby do ostatka nie wytrwał pod gradem strzał... i naciskiem Tatarów.
— N. Panie — odezwał się młody Sobieski, Starosta Jaworowski, dzień to wielkiej sławy dla oręża polskiego, bośmy niespodzianie pochwyceni, przemagającą siłą parci, w najniewygodniejszem stanowisku, cudu dokazali, odpierając nieprzyja-