Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/217

Ta strona została uwierzytelniona.

my — rzekł — a z Tatarami, którzy dawniej Rzeczypospolitej służyli, podarki od niej brali — i nie są tak przebiegli, jak Kozactwo... czemu-by nie próbować?
— Żebyśmy choć Rzeczyckiego mieli, który się z Tatarami mógł rozmówić — wtrącił Ossoliński — ale i tego nam zła dola... wyrwała.
— Nie chwaląc się — odparł Starosta Jaworowski — mógłbym go może zastąpić?
— Wy? — zapytał Ossoliński.
Sobieski się pokłonił.
— Pobić ich możemy próbować — odezwał się Starosta — a — poszczęści-li nam Bóg jutro, tem lepiej, — jeżeli ich nie odeprzemy — sprobujmy kupić... Na sprzedaż są...
Podumał chwilę kanclerz.
— Myśl-ci to jest, którą w naszem położeniu pogardzać się nie godzi — rzekł powolnie. Zachowajcie ją przy sobie... któż wie? zbawienną być może.
— Nie zdradzając się z nią — dodał Sobieski — na wszelki wypadek coś przygotować się godzi. Nie może być, abyśmy rannych lub pochwyconych w zgiełku niewolników tatarskich nie mieli. Wybrałbym z nich jednego dla języka, a wiedziałbym jak i co mówić z nim. Puścić-by go potem, niby z przypadku, aby poniósł między swych, co potrzeba.