Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/222

Ta strona została uwierzytelniona.

Głos i widok rozgniewanego króla zawstydził i powstrzymał, a wtem i niemiecka piechota sypnęła gradem kul: Tatarzy nie mogli dotrzymać placu, zmieszali się, poczynając uchodzić.
Po odparciu tego pierwszego napadu, gdy się Orda nieco rozpierzchła, a do obliczenia strat przyszło, nie okazały się oue wielkiemi, wojsko też przerażone szkodliwie nie było; ale wszyscy czuli, że się zwycięztwem też chwalić nie było można, i że, gdyby Tatarowie całą siłę swą wywarli na wojsko królewskie, pod nawałą tą — pewnie-by uledz musiało.
Myśli tej nikt nikt nie wypowiadał: owszem, dodawano sobie otuchy, rozpowiadano przygody bojowe, dobywano szczątki połamanych strzał z kaftanów; ale w duchu spokoju nie było — król i teraz spocząć nie chciał.
On, jako wódz, odczuwał w tej godzinie wszystko, co krążyło w myśli tego tłumu, co nim poruszało.
Noc zapadła, chmurna, czarua i oparna; ciury obozowe i pospolity człek, który tylko czuł, że przewagi nie mieli wodzowie, widział ich posępne twarze, a troskliwe opasywanie się strażami przeciw nocy: począł się trwożyć.
W takim tłumie dość jednego słowa, aby wzniecić pożar. Głowy były po boju i znoju, może i napoju, oszołomione; najrzał ktoś przecho-