dząc około wozów królewskich, że na nich wczoraj obluzowane sznury przymocowano. Zdało się drugiemu, iż dopatrzył koni, które do wozów wprzęgać miano; przywidziało się innemu, że namioty składano.
Dosyć tego było, aby po wojsku poszła wieść jak błyskawica: „Panowie się do ucieczki sposobią. Król uchodzi, a nas na rzeź i jatki Tatarom wydają!“
Nikt ani sprawdzał, ani wątpił, że wistocie, jak pod Piławcami, salwować się chcieli co przedniejsi, aby uniknąć niewoli: więc z szałasu do szałasu, szmer i trwoga, bieganina, nawoływania, krzyki.
Strzębosz, który do królewskiej chałupy wracał, jednego i drugiego ze strwożonych pochwyciwszy na drodze, choć się im w oczy rozśmiał, parsknął i zgromił, ale zmiarkował, że o tem królowi trzeba dać znać było.
Właśnie do drzwi dobiegał, gdy tu natrafił z jednej strony ks. Cieciszowskiego, z drugiej Tyszkiewicza, cześnika litewskiego, którzy przebojem śpieszyli tożsamo oznajmić.
Król wieczorne miał odmawiać modlitwy z ks. Lisieckim, Jezuitą, kapelanem swoim, gdy Cieciszowski, Tyszkiewicz i Strzębosz, nie oznajmując się, wtargnęli.
— N. Panie — zawołał Tyszkiewicz — chwili
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/223
Ta strona została uwierzytelniona.