Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.

nocy i rozgorzenia, z jakiem król się wybierał pułki objeżdżać, pochwycił za cugle.
Pacholik przybiegł z zapaloną pochodnią.
— Koleją, po pułkach! koleją! — począł wołać Jan Kazimierz.
Zaledwie w środek obozu wjechał król, gdy naocznie się mógł przekonać, że mu fałszywie nie doniesiono. Pomiędzy szałasami i namiotami stały gromadki wykrzykujące: „Król i panowie uchodzą!“
Pierwszego, który mu się nastręczył, a nie widział nadjeżdżającego, uderzył król szpadą po ramionach.
— Król — zawołał z największym zapałem.— Otom ja! król wasz! Patrzajże, iż jako żyć pragnę, tak uchodzić nie myślę, ginąć z wami gotówem! Co wam się stało? Poszaleliście! Szlachta króla, żołnierze hetmana odbieżeć chcecie. Dziś nas Pan Bóg łaską swą salwował z niebezpieczeństwa, a jutro się zwycięztwa spodziewamy. W imię Jego!
Chyba tchórzowstwo i gnuśność wasza przyprawi nas o stratę tego, cośmy zyskali. Pocożeście tu szli i poczynali, jeżeli wam do końca serca braknie?
Ja tu pozostanę, choćby sam jeden do końca, a przyjdzie głowę położyć: nie wzdrygam się.
Tuż za królem ks. Lisiecki, zagrzany męz-