stu siedmiu... i wielu najdzielniejszych z rycerstwa pospolitego. Wzięto jednego murzę tatarskiego i plugawego motłochu dosyć, ale tych nie żywiono...
Noc zapadła, król dziękczynne odprawiał modlitwy; w obozie dosyć ochoczo i raźno, opatrując rany, rozprawiano o dniu skończonym. Była to jedna z tych walk bez rozgłosu, bez widomego skutku, która więcej wysiłku, męztwa, ofiar kosztowała, niż niejedno świetne zwycięztwo.
Ossoliński, wszystko zważywszy... wczorajszą myśl Sobieskiego sobie przywłaszczył...
Wszedł do izbebki króla z czołem chmurnem.
— Bogu dziękujmy! — powitał go Jan Kazimierz — mam najlepszą otuchę. Posiłki nadejść muszą.
Zmilczał kanclerz.
— N. Panie — rzekł — i ja nie tracę nadziei, ale gdy szlachetnej krwi oszczędzić można... godzi się próbować.
Nie możemy się łudzić, trzymać się będziemy, ale zbaraskich naszych bohaterów nie odsieczem, a sami w końcu wycieńczeni — kto wie, czy coraz napływającym nowym posiłkom tatarskim wydołamy:
Król ręce rozkrzyżował.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/230
Ta strona została uwierzytelniona.