Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/025

Ta strona została uwierzytelniona.

jemu żarty sobie stroić zaczął. Dostało się i Strzęboszowi, który się staremu odcinać nie myślał, ale króla obraniał.
— Król! — przerwał mu Xięzki — my starsi go dawno znamy. Choć szablę przypasał, żołnierza z niego ona nie zrobi, a kontusz go Polakiem nie uczyni. Pobożny pan, ani słowa, ale będzie tak szedł, jak go poprowadzą.
Dyzma, Zbaraża ciekawy, rozpytywać począł Xięzkiego.
— Cóż ty myślisz — odpowiedział mu jowialista, — że o Zbarażu tak w krótkich słowach można uczynić relacyą, jak o paktach zborowskich? My cośmy tam byli, gdyby to opisywać przyszło, na cały żywot mielibyśmy co czynić. Nie było dnia bez jakiegoś sławnego wypadku, nie było nocy, żeby Kozactwo nie spróbowało się wkraść lub nas oszukać. Jednem okiem człowiek spał, a rozbierać się nigdy nie myślał. I nie na wieleby się to przydało, bo koszul nie mieliśmy do zmiany, a w odzieży i zbroi tylko codzień sprzążki i pętlice krócej było trzeba wiązać, bośmy z ciała opadali w oczach.
Kule kozackie, szable ich i tatarskie strzały, to wszystko jeszcze niczem było przeciwko urągowisku tego motłochu, który, pod same wały nasze wdarłszy się, panom czapkami się kłaniał.