orężowi jego... Tatarzy sami przyszli na kolanach prosić o pokój, a Chmiel nogi jego całował.
Bertoni, słuchając, mimowoli zapomniała o tem, że Strzębosz gwałtem się tu dostał... Bianka zaś wcale nie zdawała się na gniew matki zważać, i śmiało na niego patrzyła, zalotnie mu się uśmiechając.
— Kiedyż nasz król powraca? — zapytało dziewczę.
— Wprędce bardzo — rzekł Dyzma — po trudach potrzebuje odpoczynku.
Rozmowa zdawała się chcieć przedłużać, lecz Włoszkę gniew nanowo wybuchający ogarnął. Nie zwracając się już do gościa, chwyciła córkę za ramiona i popędziła ją, śmiejącą się, i opierającą potrosze, do drugich drzwi, które za nią na klucz zamknęła.
Strzębosz patrzał na to wzdychając... Włoszka powróciła ku niemu wzburzona.
— Widziałeś? — poczęła żywo. — Otóż pamiętaj sobie to, że gdybyś nie wiem jakich podstępów zażywał, wkradał mi się, narzucał, a nawet króla miał za sobą, nigdy ci do mojego dziecka zbliżyć się nie dam. Wysokie progi na twoje nogi. To senatorski kąsek! Rozumiesz!
— Doskonale — odparł Dyzma — ale ja jestem desperat taki, że nawet senatorem zostać nie
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/037
Ta strona została uwierzytelniona.