Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/039

Ta strona została uwierzytelniona.

do niego, a dziewięciu potem wrogów, gdy tylko jednemu gęba się zatka. Król więc, choć bardzo pani Bertoni sprzyja, to, wiadomo, nie da nic, bo nic do rozdawania nie ma. Na to nie rachujcie. Żeby zaś królowa jmość miała pannę Biankę wyposażać? hm! o tem ja wątpię...
Bertoni obrażona wzięła się w boki, oczy się jej zaogniły.
— No! to ja ją wyposażę sama — zawołała, ze złością tupiąc nogą. — Królowa sobie za starostwa i za krzesła płacić każe... znajdę je za co kupić!
— Tst! — rzekł, palec kładnąc na ustach, Strzębosz. — Może to być, że królowa podarek przyjmie, gdy jej kto zaofiaruje, ale mówić o tem, że starostwa i urzędy są na przedaż — nie godzi się. A nużby to doszło do uszów królowej?
Gniewnym wzrokiem zmierzyła Włoszka Strzębosza.
— Dałeś mi waszmość naukę — odparła — No, poselstwo odprawione, a zatem, kłaniam uniżenie, kłaniam uniżenie, i żebyś mi waszmość już tu więcej nie przychodził. Proszę, proszę!
— Do domu, oczywista rzecz — rzekł spokojnie Dyzma — nie przyjdę, gdy mnie tak niegościnnie przyjmujecie; ale uprzedzam, bo zdradą nic poczynać nie chcę, że koło domu i gdziekolwiek pannę Biankę będę mógł spotkać, krą-