Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/041

Ta strona została uwierzytelniona.

wołał — daj choć rączkę pocałować! choć paluszek jeden. Mutuś taka niedobra.
Jeden biały paluszek pokazał się we drzwiach, a usta Dyzmy przylgnęły do niego; ale zaręczyć nie było można, czy nie poskoczyły potem wyżej. Śmiech się dał słyszeć... trzaśnięcie drzwiami.
Strzębosz, podśpiewując ulubioną wówczas Morsztyna piosenkę, powoli bardzo schodził ze schodów:

Dobranoc, dziewczę moje!
Już brudnym cieniem okryły się nieba.
I zgasły słońca zachodnie podwoje,
Już się na smaczny sen udać potrzeba,
I w nim utopić senne niepokoje.
Dobranoc serce moje,
Dobranoc dziewczę moje..

Ale półgłosem nuconej piosenki nikt nie słyszał.
Wypocząwszy dzień, poszedł Dyzma do królowej z zapytaniem: czy mu odpowiedzi wieźć nie każe. Tu trzymano go tu czas jakiś, a w ostatku wyszedł sekretarz z tem, że się Marya Ludwika N. Pana wprędce spodziewała z powrotem, więc Dyzmie do woli dawano, albo tu pozostać lub jechać naprzód... bez listów.
Nie czując się bardzo potrzebnym królowi,