Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/046

Ta strona została uwierzytelniona.

Rzeczypospolitej, jako świątobliwy; nie mam mocy nad nim.
Dyzma, nic tu nie wskórawszy, sam poszedł do Bojanowskiego i pozdrowił go pochrześcijańsku. Starzec, który się modlił, nie odpowiedział mu nic, aż modlitwy dokończył.
— Z orszaku królewskiego jesteście? — zapytał potem.
— Czekam tu na N. Pana — odparł Dyzma — a wy?
— Ja? — odezwał się stary. — Ja? na nikogo nie czekam, ale też nie uciekam od nikogo...
— Króla ino nie widać? — rzekł Dyzma — oglądając się.
Nie otrzymał odpowiedzi.
— Mnie się zdaje — dodał Strzębosz — żem ja was raz już widział, gdyśmy z królem z Krakowa powracali... Mówił z wami N. Pan... no — i bardzo potem długo był nachmurzony i smutny...
I na to Bojanowski nie odpowiedział nic.
— Myślicie znowu może z królem się tu spotkać? — zapytał Strzębosz.
— Nie wiem co Bóg zdarzy — powoli począł starzec — nie szukam go, ale uciekać przed majestatem nie myślę. Zdarzy Bóg, że król nadjedzie...
Poruszył ramionami.