Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/047

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nasz Pan powraca zwyciężcą — dodał Dyzma — nie zaniedbajcie go pozdrowić tem.
Milczał Bojanowski.
Spróbowawszy napróżno raz i drugi cóś ze starego pątnika wyciągnąć, Strzębosz w końcu, onieśmielony jego pogardliwem niemal milczeniem, precz odejść musiał.
Wtem od wsi na gościńcu poczęto się poruszać, i orszak Jana Kazimierza zbliżył się ku probostwu. Dziekan, w komży i stule, ze święconą wodą i kropidłem, z relikwiarzem w ręku, czekał na niego w progu.
Król wysiadł dosyć wesół i po krótkiem przemówieniu, ucałowawszy relikwiarz, wszedł na probostwo; ale zobaczywszy u drzwi stojącego Dyzmę, natychmiast zawołał go do siebie i listy królowej chciwie pochwycił.
Nie rozpytywał o nie Strzębosza, tylko o zdrowie królowej.
Zapewnił Dyzma, iż ją widział w najlepszem. Niedługo potem według zwyczaju swego, pobożny król, wyjrzawszy oknem i postrzegłszy kościół blizko, natychmiast objawił chęć pomodlenia się przed obrazem N. Panny.
Prowadził go więc dziekan.
Bojanowski siedział na miejscu swojem. Zobaczywszy go i poznawszy, Jan Kazimierz trochę zwolnił kroku...