— Szczególna rzecz — odezwał się do plebana — raz drugi w życiu tego starca spotykam.
— Człek świątobliwy, pokutnik od lat wielu — dodał dziekan. — Dziś tu przybył zrana, leżał krzyżem przez całą mszę świętą i supplikacye.
Szedł dalej król, a Bojanowski, który różaniec odmawiał i w rękach wychudłych paciorki drewniane przebierał, nie podniósł oczów, zdawał się wcale niewidzieć nadchodzących, ani ich też zaczepił.
Przeszli tak mimo niego: nie powstał; odetchnął swobodniej król i, w kościołku, przed N. Sakramentem ukląkłszy, do bocznego ołtarza N. Panny podążył.
Tu go na modlitwie dziekan musiał pozostawić, bo tego żądał, a sam udał się na probostwo, aby zająć się przyjęciem. Strzębosz w kruchcie też kląkł się pomodlić.
Dobre pół godziny trwało to króla nabożeństwo, poczem pokornie ziemię ucałowawszy, wyszedł. Na progu siedział jeszcze Bojanowski, ale paciorki mu już z rąk wypadły i głowę miał podniesioną.
Wahać się zdawał król, czy go zagadnie, lub przejdzie milczący, ale zdało mu się lepszem pozdrowić starego pątnika.
— Jeżeli się nie mylę — odezwał się łagodnie — drugi to raz już się spotykamy, ojcze.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/048
Ta strona została uwierzytelniona.