Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/070

Ta strona została uwierzytelniona.

Ogólny obraz tych obrad w chwili niesłychanej wagi — boleścią napełnia.
Ślepota zdaje się ogarniać wszystkich, nikt nie widzi, nikt nie przeczuwa, nie rachuje. Wszystkie sprawy wykolejone chwilowo pogromem, któreby na nowe, lepsze tory wejść mogły, wpadają na stare drogi wyboiste... i znowu wloką się niemi.
Z Kozactwem jakby wszystko było skończone.
W całej potędze swej czasu tego sejmu ukazuje się królowa, wszyscy wiedzą i mówią, że ona kieruje królem, jak „murzynek słoniem“ — Jan Kazimierz bawi się, nudzi, niecierpliwi, gniewa, ale nigdy życia i panowania nie widzi jasno, ani bierze do serca...
Najważniejsza sprawa w senacie mniej go obchodzi, niż jego karły, małpy, papuga i skandaliczne plotki dworskie, któremi karmić się lubi. Do tego ma kilku pokojowców, co mu wszystkie zamkowe śmiecie, po kątach zebrane, przynoszą.
Z tych słabości korzystają wszyscy, począwszy od niegdyś zasłużonej Bertoni, aż do najmniejszego pokojowca.
Przy ludziach wszyscy się przed majestatem korzą, ale dwór pański, gdy sam na sam z nim jest, obchodzi się z poufałością rażącą.
Rozpasanie ledwie starsi wstrzymać mogą, a król