Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/072

Ta strona została uwierzytelniona.

Zaczęła od tego, że mu ofiarowała jedną pomarańczę i uśmiech swój zawiędły.
— Chciałabym z gościńcem na chwileczkę się dostać do garderoby N. Pana, hę? Puścicie mnie.
— Nie — odparł Richter — ale króla zapytać mogę.
— Powiedz mu, że przyszła Bertoni! rozumiesz wpan, niezawodnie wpuścić każe.
Richter poszedł i przepadł, nie powrócił, pomarańcze z nim. Włoszka gniewać się zaczęła już, bo w kurytarzu stać dumę jej obrażało, gdy ujrzała przed sobą Strzębosza.
Chciała już precz iść, aby się z nim nie kłócić, ale Dyzma ją zagadnął:
— N. Pan polecił mi wprowadzić na chwilkę do garderoby — rzekł — proszę wpani za mną. Grzeczniejszy jestem, niż jejmość we własnym domu.
To mówiąc otworzył drzwi.
W garderobie przed źwierciadłem w srebrnych ramach stał nawpół już ubrany, ale nie po polsku, bo strój ten rychło zrzucił, Jan Kazimierz; włożył był właśnie perukę, a drugą na ręku trzymał, do wyboru chłopak. Usłyszawszy szelest sukni kobiecych, odwrócił się.
Nie na rękę byli świadkowie Włoszce: posta-