Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/094

Ta strona została uwierzytelniona.

królowej, obiecując sobie ze stosunków własnych i żony ciągnąć korzyści.
Tyzenhaus nie przenikał go może tak bardzo, ale instynktowy czuł wstręt do niego, a wielkim będąc wielbicielem podkanclerzyny, widział w nim jej nieprzyjaciela.
Jednego dnia rano, jak bardzo często, Tyzenhaus się znalazł na pokojach podkanclerzyny, która, otoczona swemi ptaszkami i kwiatkami, bo jedne i drugie lubiła bardzo, w tej chwili była samą.
Jakim sposobem rozmowa tak niebezpieczny i poufały zwrot przybrała, iż podkanclerzyna westchnęła i poskarżyła się na despotyczne zachcianki męża? — może w tej chwili świeżo ją one zabolały.
Tyzenhaus się odezwał z oburzeniem:
— Alboż pani podkanclerzyna nie jest u siebie w domu panią i nie rozporządza jak jej wola?
— Waćpan jesteś młody — odparła napół tęskno, pół żartobliwie pani Radziejowska — w innych krajach, naprzykład we Francyi, i obyczaj i prawo daje kobiecie pewną niezależność, u nas przysięga przed ołtarzem na posłuszeństwo nie jest czczem wyrażeniem. Prawo mnie, co jestem panią mojego majątku, nie dopuszcza nim rozporządzać bez zgody męża... on jest głową domu, on panem.
— Zapewne! — zawołał młodzik — tam, gdzie