Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/096

Ta strona została uwierzytelniona.

niać, poprawiać wszystko, niezawsze szczęśliwie. To mi łzy wyciska... a on się z łez śmieje.
Otarła mężnie oczy.
— Jest to wielkiem zuchwalstwem z mej strony — odezwał się Tyzenhaus — gdy ja, młodzik, ośmielę się pani radzić, ale mnie się zdaje, że nie potrzeba ustępować w najmniejszej rzeczy, pół kroku tylko... a potem już...
— Właśnie i ja to tak rozumiem — dodała podkanclerzyna. — Chodzi o nic nieznaczące fraszki; uparłam się przy nich.
— Nieznośna rzecz! — zamruczał Tyzenhaus — lecz cóż za niedelikatność!
Nastąpiło milczenie znowu, poczem młodzian dla rozrywki pani, jakąś wesołą opowiedział historyjkę o Francuzie ze dworu królowej; rozmowa przeniosła się na nią.
Podkanclerzyna skarżyła się, że u niej nie ma łaski...
Tyzenhaus dowodził, że to było naturalnym skutkiem zazdrości, gdyż król zawsze z wielką się wyrażał admiracyą o podkanclerzynie.
— A! ten biedny król zawojowany! — rozśmiała się podkanclerzyna — nie dosyć, że mu Kozacy i Tatarowie prawa dyktują, w domu też musi słuchać.
— Czasem się on próbuje buntować — szepnął Tyzenhaus — ale mu się to nie udaje. Wistocie