Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/099

Ta strona została uwierzytelniona.

Tyzenhaus się uśmiechnął.
Przerwano rozmowę. Przyszły właśnie wiadomości od kresów, że Chmiel, choć wierność swą poprzysięga, z Turkiem o poddanie mu całej Ukrainy się układa. Lecz w Warszawie naówczas nie zawsze i nie wszyscy w groźne znaczenie Kozactwa wierzyli; większa część lekceważyła je. Wszystko zamykało się w tym wyrazie: „chłopstwo“ — jakgdyby on słabość, nie siłę, znaczył.
Zwano barbarzyńcami Zaporożców i stosunkowo miano słuszność, lecz barbarzyństwo to dziczy połączone było z instynktem, z przebiegłością, z chytrością, które tylko dzikim narodom służą. Walka z kozactwem podobną była do tych pojedynków między doskonałym szermierzem a silnym nieukiem, w którym walczący wedle wszelkich prawideł pobitym być musiał, bo go przeciw wszelkim regułom napastowano.
Wszystkie ruchy były niespodziankami — i odeprzeć je dla tego było trudno.
Wieczorem król musiał pójść do żony — która już po niezliczonych audyencyach odpoczywała.
Tu było tysiące zawsze rzeczy do roztrząsania. Jan Kazimierz, oprócz ustnej instrukcyi, odbierał czasem całe regestra wakansów, które, tak a nie inaczej miał rozdawać.
Nie było prawie dnia, aby o jakiejś śmierci