Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

barwy swej zwolnił, pójdę. Nie chcę, abyś w niej zginął, albo usechł. Wiem, że z takich pokojowców Pacowie i inni rosną potem na panów starostów, pisarzów, krajczych i kasztelanów, ale nam, szlachcie biednej, nie przystało tędy chodzić. To pańskie gościńce.
W polu ci zdrowiej będzie, dziecko moje — ciągnął dalej Xięzki — może zatęsknisz zrazu za legowiskiem wygodnem i kuchnią królewską, za panienkami królowej; ale później to ci się wszystko wyda tem, czem jest: nałogiem niezdrowym.
Strzębosz słuchał, przyjaciele Xięzkiego, którzy go rzadko widywali tak poważnym, milczeli. Jowialista wydał się im zmienionym... Trwało to jednak zaledwie chwilkę. Staszkowi Xięzkiemu twarz się rozśmiała znowu. Święcki począł powtarzać, co w mieście słyszał o różnych poselstwach kozackich.
— Mówią o tym Chmielu — odezwał się — że proste chłopisko jest i opój, a mnie się widzi, że on nas wszystkich oszukuje tem gburowstwem swem, boć dotąd więcej rozumu okazał, niż nasi kanclerze i panowie Kisiele i ile ich tam z nim się jeździło umawiać... Wszystkich on w kamysz zapędził.
— Muszę ja w obronie dworu, królowej i króla stanąć — począł Strzębosz — nietylko dlatego,