Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

o Zbarażu, mógł się uczyć rycerskiego życia — i serce w nim rosło.
— Na prawdę — mówił Xięzki — co nam doskonały humor sprawiało w tych okopach pod Zbarażem, to właśnie, żeśmy się już z nich żywi wynijść nie spodziewali. Wiedzieliśmy, iż na odsiecz wiele rachować nie można, bo i takich łotrów siła było, coby się radzi Wiśniowieckiego pozbyli, tak im solą w oku i kością w gardle stanął. Życia więc nikt nie szacował... głód i pragnienie rodziły jakąś gorączkę szaloną. Suchego chleba kawał był w końcu przysmakiem, a śmierdzące mięso końskie osobliwością. Chciało się wody napić: nie było innej tylko ta, w której trupy gniły; w dodatku tuż za wałem wieszali się Kozacy na swoich usypach, i z naszych wynędzniałych lic drwili, kłaniając się pokornie. Wciskały się ich szpiegi z listami, aby wywąchać, kiedy do ostatka osłabniemy. Naostatek prochu i tego, co go umiał robić, i tych, co działa ustawiali, zabrakło. Rychtował je ksiądz jezuita; udawało mu się przy pomocy Bożej.
— Zbaraż mi przed oczyma stoi, jako sen — przerwał Święcki — Dziś się temu nie chce wierzyć, co się tam przeżyło.
Niemal cały dzień spędziwszy ze Xięzkim, Dyzma powrócił na zamek, ale się zszedł właśnie z królem, który powracał, dobranoc zaniósłszy