o której się mógł przyzwoicie w pałacu Kazanowskich stawić, pobiegł tam natychmiast.
W samej bramie, traf chciał, zetknął się z podkanclerzym, który na pysznym dzianecie, niegdyś wierzchowcu ulubionym ś. p. Adama, osiodłanym i w rząd kosztowny przybranym, z pałacu wyjeżdżał na miasto. Radziejowski postrzegł wchodzącego, zmarszczył się i wykrzywił znacząco, a gdy Tyzenhauz przez grzeczność uchylił przed nim czapeczki, nie odkłoniwszy mu się, głowę dumnie odwrócił.
— Oho! — rzekł w duchu — że łaski u podkanclerzego nie mam, o tem ci wiedziałem dobrze, ale, że mi już to chce okazać tak wyraziście... dowiaduję się po raz pierwszy — nos ma dobry.
Radziejowski już w bramie przystanął, obróciwszy się, chcąc widzieć dokąd Tyzenhauz się uda, i mógł się przekonać, że poszedł do pokojów żony.
— Królewski szpieg i poseł — zamruczał — ale ja go tu cierpieć nie myślę. Król się w moje sprawy domowe wdawać nie powinien.
Miał czy nie, podkanclerzy wprzódy zamiar wprost iść do królowej, nie wiemy; lecz po spotkaniu się z Tyzenhauzem poszedł do niej.
Ponieważ kilka wakansów było do rozdania, a Radziejowski wiózł oferty kandydatów, miał się więc czem z rannych odwiedzin wytłómaczyć.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/114
Ta strona została uwierzytelniona.