Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

Marya Ludwika, choć może niewiele go ceniąc, posługiwała się nim chętnie, bo jej donosił, co słyszał — potakiwał i pochlebiał.
Rozmowa o tych senatorach, którzy się nastręczali, o niemiłych i podejrzanych królowej, o tych których podkanclerzy chciał uczynić jej niemiłymi, przeciągnęła się dosyć długo i już miała się zakończyć, gdy Radziejowski, westchnąwszy, szepnął:
— Tyzenhauz mi się nieustannie nawija w domu, a posądzam go, że skargi jejmości do króla nosi, od niego zaś zapewnienia protekcyi, tak, że mi ona coraz się ostrzej stawia. Cóż ja w domu znaczyć będę, gdy mi ani nieboszczykowskiego wierzchowca, ani siodła, jak dziś — dotknąć nie będzie wolno?
— I uległeś? — zapytała królowa.
— Nie — odezwał się podkanclerzy — nie mogłem, ani myślę się tak akkomodować bo-bym zeszedł na sługę we własnym domu.
Głowy poruszeniem królowa dała mu znak, że postępowanie jego znajduje właściwem. Radziejowski poskarżył się, pokłonił i poszedł do króla.
Tyzenhauz tymczasem został przypuszczony do pięknej pani Elżbiety, która właśnie panien swych robotę około wspaniałego ornatu rozpatrywała.