wiedzać, aby zbyt na swój współudział w jej nieszczęściu nie zwracać oczu ludzi, iż codzień prawie nasyłał Tyzenhauza, aby mu się dowiadywał o coś i różne przenosił poselstwa.
Dwa razy zetknął się pokojowiec z samym podkanclerzym, który za każdym razem niechęć swą i podraźnienie coraz widoczniej mu starał się okazywać. Oprócz tego jawnem było, iż Radziejewskiemu jego sługi o wszystkiem donosiły, szczególniej zaś o tem, co się żony tyczyło i jej stosunków.
Na złe humory podkanclerzego Tyzenhauz nie zważał wcale. Napróżno spotykając go, stawał Radziejowski, wlepiał w niego oczy i usta ściągał; młody gość nie chciał tego rozumieć.
Dnia jednego naostatek, gdy wedle zwyczaju o godzinie rannej Tyzenhauz miał się kazać oznajmić pani podkanclerzynie, w antykamerze ujrzał stojącego i jakby oczekującego na siebie marszałka dworu Radziejowskiego, niejakiego Snarskiego, który, w boki się ująwszy, zaparł mu do drzwi dalszych drogę.
Tyzenhauz spojrzał mu w oczy.
— Pan podkanclerzy — odezwał się Snarski szydersko i zuchwale — rozkazał mi miłości waszej oznajmić, iż nie życzy sobie, abyście w domu jego bywali.
Młody pokojowiec skoczył jak oparzony.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.