Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

Podkanclerzyna pobladła.
— Cóż ci przewinił Tyzenhauz? Wyrzucasz portrety, rozpędzasz moich przyjaciół i krewnych czyż tym sposobem chcesz pozyskać serce moje?
— Ja się nawet o to już nie staram, bo widzę, że to było napróżno — zawołał Radziejowski — ale nie chcę, żeby ludzie śmieli się ze mnie.
Podkanclerzyna, której łzy strumieniem z oczów płynęły, odwróciła się milcząca od niego i wyszła.
Podkanclerzy nie był człowiekiem, któryby się dał zmiękczyć lub zastraszyć. Wszystko, cokolwiek w życiu dokonał, winien był uporowi i narzucaniu się.
Pomimo, że żona mu się nie poddawała nie tylko, że nie myślał jej folgować, ale tem zażartszą przedsięwziął z nią wojnę, pewien, że słaba niewiasta nie wytrwa w końcu i ulegnie mu. Szło o to, ażeby wszystko zagarnął i wszelkiej woli ją pozbawił.
Protekcya króla, który jawnie jej sprzyjał, nie mogła być skuteczną, bo przy znanej płochości jego, była kompromitującą, więc się jawnie nie mogła objawić. Na to rachował najwięcej. Cały plan zawładnięcia królową, a przez nią słabym Kazimierzem i Rzecząpospolitą, dla ciągnięcia ztąd korzyści, już miał osnuty.
Na tem stanowisku urzędowem do jakiego do-