Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.


[1]

Wiosna się powoli już obiecywała.
Strzębosz, mając wyruszyć do chorągwi — chciał się przynajmniej z Bianką pożegnać; ale dostać się do niej było trudno, gdyż matka pilnowała okrutnie.
Przez kilka dni chodził do Dominikanów, czatował na drodze, ale spotkać się z nią nie mógł. Około kamienicy stojąc na czatach, w oknie nawet nie spostrzegł nikogo, oprócz starej Bertoni, ale niedarmo czasu tyle strawił na dworze, pomiędzy swawolną młodzieżą, pod okiem dosyć pobłażającego pana.
Zrana więc, posługując królowi, gdy się ubierał — przebąknął, że stara Bertoni bardzo się żaliła i bolała, że możeby N. Pan ją jakim dowodem pamięci chciał pocieszyć.
Król nie był w usposobieniu łagodnem — i zamruczał:
— A tobie co do tego?

Nastąpiło milczenie. Strzębosz się już odzy-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak numeru rozdziału, winno być VII.