Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.

potem się uskarżając na zaniedbanie i zapomnienie.
— Mam i bez tego dosyć na głowie — odparł król w końcu — nie pora teraz bzdurstwami się zajmować, a ja o wiernych sługach przecie nie zapominam nigdy. Co się tknie Strzębosza, taki on dobry, jak i drugi, a ja go lubię.
Wyrzekłszy to, król odwrócił się.
— Daj mi wiadomość — dokończył jeszcze i, już na Włoszkę nie zważając, przeszedł do karłów którzy się w sąsiednim pokoju, swym zwyczajem, czubili. Jedna z małp na łańcuszku wmieszała się też do domowej wojny i naśladując karłów, po głowie Babę tłukła.
W sam czas je rozerwano.
Trzeciego dnia Bertoni była na zamku i usiłowała przez któregoś innego z dworzan dostać się do króla, ale ci uprzedzeni, pozbywali się jej póty, aż nadszedł Strzębosz.
Z wielką uprzejmością wprowadził ją do garderoby, bo tu król podobne odwiedziny zwykł był przyjmować.
Bertoni zaczęła opowiadać z żywością wielką.
— Dostałam się do pani podkanclerzyny, ale gdyby nie koronki i jedwab’, pewno-by mnie nie dopuścili, taki tam dozór nad wszystkimi, co wchodzą do pałacu. O! nie tak, jak bywało za Kazanowskiego! Naówczas ona tam była panią