Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.

i królową, a teraz jest niewolnicą. Tak mnie wzięli na spytki, żem myślała, iż się chyba nie dostanę do jejmości. Musiałam się składać koronkami i jedwabiem. Dopiero po wielu ceregielach, z ręki do ręki... doszłam do samej pani. A! jak się ona zmieniła! zmizerniała, zżółkła! oczy zapłakane; ale sobie rady da — bo w niej czuć panią. Jabym też na miejscu męża być nie chciała!
Król poruszył ramionami.
— Musiałam być bardzo ostrożną — mówiła dalej Bertoni — bo to po takich domach nie nowina pode drzwiami słuchanie. Więc dopiero, dobrą chwilę wypatrzywszy, szepnęłam jej, że.... może ja tu od siebie nie przyszłam, że wysoka osoba się mocno o los jej niepokoi... ale, uchowaj Boże o miłości waszej mowy nie było...
Więc się naprzód biedne kobiecisko rozpłakało, ale potem, kiedy to nie zacznie narzekać na ten dzień i godzinę, gdy mu swą rękę dała!
No, ja tam nie wiem, ale oni chyba z sobą żyć nie będą. Ona męztwa nie straciła. Powiada mi potem: mam dwóch braci do mnie przywiązanych; potrzeba będzie: oni mi w pomoc przyjdą. Ja się tak wywłaszczyć i wyzuć nie dam, jak te dwie ofiary, które on zamęczył i odarł, nie! Będę dla niego karą Bożą za wszystkie grzechy jego. Uczynił mnie nieszczę-