Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

clerzy zwykle, rozmówiwszy się z królową wprzódy, szedł na pokoje do Jana Kazimierza, a jako pieczętarz miał sobie zawsze otwarte podwoje.
Król, już słysząc go nadchodzącego, zasępiał się, krzywił i ustawiał tak, aby się albo kim od niego zasłonił, albo jakiemś zajęciem uwolnił od rozmowy.
Naówczas rozpoczynała się formalna gra między nimi.
Z bezwstydnością i natarczywością cyniczną, jeżeli król zwrócił się nalewo, podkanclerzy przechodził nalewo, gdy król przeszedł wprawo, zabiegał z prawej.
Król mówił do kogo innego, na niego nie patrząc, on odpowiadał głośno, głuszył zapytanego i nie dawał się zbyć milczeniem. Niekiedy tak z pokoju do pokoju ścigał swą ofiarę i doprowadzał do najwyższego stopnia zniecierpliwienia.
Często, aby się go pozbyć, Jan Kazimierz na żądanie jego przystawał, dawał mu co chciał.
Radziejowskiego razem bawiło to i złościło, że pokonać nie mógł wstrętu i uprzedzenia. Widział na drugich, że król powolny dawał się skłonić im do życzliwszego usposobienia, względem niego zaś codzień był wyraźniej niechętnym, mścił się dokuczliwością swoją.
W ostatnich czasach, on, co nigdy z królem o żonie swej nie mawiał, i w rozmowie o niej nie