że odoru jabłek znieść nie mógł; otóż ja tak samo, odoru tego podkanclerzego nie znoszę.
Uśmiechnęła się królowa.
— Niezapominajcie, że królem jesteście — rzekła — wkłada to obowiązki. Wszak my obcować musimy ciągle z ludźmi nieznośnymi.
Król mocno westchnął, ale dla odwrócenia rozmowy, począł mówić o obrazie chełmskim, o ślubie uczynionym do Częstochowy, o przepysznym ołtarzu hebanowym ze srebrem, który tam fundował Ossoliński, o obrazach cudownych w Bełzie, w Czerwieńsku; w innych miejscach. Chełmski obraz miał być zabranym do obozu i towarzyszyć w ciągu wyprawy.
Królowa milczała, odezwała się potem o swych francuzkich zakonnikach, które osiedlała w Warszawie, o ks. de Fleury, spowiedniku swym, o wyjeździe i wielkiej ochocie towarzyszenia mężowi, i tak ten nieszczęśliwy podkanclerzy został zapomnianym.
Nazajutrz król, który dla żony był nadzwyczaj powolnym, starał się podkanclerzemu okazać nieco względniejszym, przemówił kilka słów, dał mu coś sobie opowiedzieć, nie unikał go.
Radziejowski natychmiast się dorozumiał wpływu pani — i mocno był tem uradowany, ale względem króla nie zmienił postępowania.