Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

ni, a dla ludzi chleba było potrzeba, gdzie już dziesięciu przeszło i nie znalazło nic, nasz Węgorzewski niewiadomo w jaki sposób i chleb i obroki zdobywał. Wyprawiano go, jechał flegmatycznie, rozglądając się, milcząc, postękując, a nigdy z próżnemi nie powrócił rękami.
Ci, co widywali go, jak operował, nie mogli się nachwalić jego przenikliwości. Jak psy tropią źwierza, tak on umiał wyśledzić i schówki i niedostępne kryjówki.
Na tem nie dosyć: znalazł ludzi i budynki ale i tu wszystko pochowane, grab że się i macaj, a czas trać!
Węgorzewski miał taki tryb postępowania z ludźmi, że mu się zdradzali sami. Dopieroż następowało wybieranie, ale za kwitami. Uchowaj Boże, nigdy nie przywłaszczył sobie nic bez skryptu.
— Niech się biedaki choć tym kawałkiem papieru cieszą — mówił. — Czy im zapłacą za to, nie moja rzecz, ja podskarbim nie jestem, a z głodu ludziom i koniom zdychać nie mogę dać.
Na lamenta zaś Węgorzewski, ręce składając, odpowiadał:
— Żal mi was, biedne ludziska, ale wojna ma swoje prawa; odmawiajcie suplikacye od powietrza, głodu, ognia i wojny; ja na to nie mogę nic.