Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

W wojsku to wiadoma rzecz, — mówił dalej Xięzki — wyprawią kogo za chlebem i paszą, a zechce mu się kto okupić pocichu, da talarów kilkanaście i zepchnie na sąsiada. Z Węgorzewskim tego sposobu zażyć nikt nie mógł, bo pieniędzy nie brał od nikogo, ale też nie oszczędził chyba wdowę i sieroty. Zresztą choć go do rany przyłożyć...
Ten, co za stołem siedział, albo raczej leżał na ławie, duży człek, z nosem ogromnym, kościsty, milczący, — nie wiem czyś go baczył?
— Ale ba! — przerwał Strzębosz — jam ich wszystkich zregestrował; wydał mi się ciężkim i niedźwiedziowatym.
Xięzki się rozśmiał.
— Toż to szermierz sławny, a imię mu Przecław Górzyński. Co ten człek ludzi naścinał, tego nie zliczyć a zawsze w jeden sposób. Prawda, że i konia ma ułożonego potemu. W starciu on zawsze staje w pierwszym rzędzie a z kraju.
Na koniu, że ma nogi długie a korpus krótki, nie widać go tak bardzo silnym. Heca z nim zawsze jedna. Wyjeżdża, niby na harc, nieśmiało, zwolna; pomknie się kto do niego, złoży się z nim raz, drugi — i poczyna uchodzić.
Goni go, naturalnie, nieprzyjaciel, zwalnia kroku oddaliwszy się nieco... dopuści go sobie nie-