Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

mal na kark, a potem: jak się nie odwróci, jak nie chlaśnie koncerzem... albo łeb rozpłata albo zetnie.
Za czem, otarłszy miecz, wolnym krokiem do szeregu... w ściśniętym rzędzie ciasno mu, nie swój, bije się ale nie tak ochoczo, dopiero gdy może wywabić w pole... tam już jak w domu.
Z tatarskiej raz wyprawy powróciwszy do domu, powiadają, w Trokach przywiózł worek u siodła. Jejmość tedy uścisnąwszy małżonka, nuż jego węzełki rozpatrywać. Trafiła na worek — a to co? Pan Przecław się skrzywił. — E! to... jechaliśmy jodłowym lasem, rydzów sobie uzbierałem, ale bodaj już świeże nie będą.
Jejmość nuż węzełki rozplątywać, kiedy spojrzy wewnątrz, krzyknęła i mało nie padła. Worek był pełen poobcinanych uszów tatarskich.
Chcieli zaraz precz cisnąć, ale kazał policzyć wprzódy. — Już tam nie wiem ile ich było — zaklinał się tylko, że więcej niż po jednem uchu od głowy nie brał.
— Czekaj ino, chłopcze — dodał, śmiejąc się, Xięzki — tylko się po wojsku rozpatrzysz. Nie królewskie to pokoje, gdzie wymuskani paniczykowie, jak woskowe lalki, stoją, jedne do drugich podobne; tu każdy takim jest, jakim go pan Bóg stworzył.
Nazajutrz poszli z Xięzkim po starszyźnie i do