obozu, po znajomych i przyjaciołach Staszka. Strzębosz, który nigdy między takimi ludźmi nie bywał, — uczuł, jakby się w świeżej skąpał wodzie. Lecz pocieszyć się, ale i zafrasować czem było, bo natrafili pod namiotami na waśnie, na guzy, na takie zajścia, że ich żadna siła hamować i uspokoić nie mogła.
Sądy wojskowe, postanowione przez króla, z trudnością wszystkiemu zaradzić mogły, bo oprócz towarzystwa i pocztowych, siła ciurów i czeladzi kręciło się i dokazywało, sądząc, iż przez to, że do obozu należeli, wszystko im już było wolno.
Szły więc nieustające skargi, bo po przedmieściach napadano na dworki i excessa się działy okrutne, a wpadli potem rozpasani w tłum, to ich tam ani wyszukać było, ani poznać, a swój swego nie zdradził.
Tymczasem jednak bardzo tu było wesoło. Z miasta przekupniów mnóztwo, pod szałasami szynkowali, sprzedawali żywność, rozmaite przybory a i podejrzanych andaraczków snuło się mnóztwo, które podówczas zwano, nie wiem zkąd „fraucymerem Ś. Marka?“
W niektórych namiotach panów rotmistrzów i pułkowników, u dowódzców oddziałów, stoły, jak na wsi, dla gości nakryte i zastawione po całych dniach trzymać musiano.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/162
Ta strona została uwierzytelniona.