Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/186

Ta strona została uwierzytelniona.

królewski bronić go czuł się w obowiązku, nie czekając długo, krzyknął:
— Jako dworzanin króla, dobrze jego spraw świadomy — zadaję tej potwarzy kłam! Nieprawdą jest, aby król kiedykolwiek czem innem był dla podkanclerzyny, krom jej opiekunem.
Drżącym a namiętnym głosem rzucone to zaprzeczenie, jak piorunem raziło Dębickiego — odwrócił się groźny.
— A Wmość kto jesteś, abyś mi to śmiał mówić?...
— Dyzma Strzębosz, dworzanin króla JMości, do usług — zawołał młody, prostując się — a com rzekł, to gotowym poprzeć na wszelki sposób.
I po szabelce się uderzył.
Nie pozostawało już nic tylko z pochew dobywać, ale Dębicki do tego tak skorym nie był. Wolał językiem szermować.
— Miło mi waszmość pana poznać — odparł tonem pogardliwym — ale ja też z palca nie wyssałem, co mówię i nie potrzebuję taić, że przyjaźnią się szczególną p. podkanclerzego zaszczycając, mówię to, co gruntuję na własnych męża zwierzeniach. Gdyby p. Radziejowski temu nie położył tamy...
— P. Podkanclerzy — burknął Strzębosz — z żoną, choć niedawno zaślubioną, nie żyje dobrze: co za dziw, że na nią wymyśla?! Ale zły to ptak....