Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/187

Ta strona została uwierzytelniona.

Wtem, nie dając mu kończyć, z okrutną gorącością porwał się podczaszy do szabli w rapciach zaplątanej, pewny, że mu jej tu dobyć nie dopuszczą i posunął się na Strzębosza.
Temu się aż oczy śmiały, a ręka drżała, gdy za rękojeść chwycił.
Ale Dębicki wiedział dobrze, iż do rąbaniny nie przyjdzie. Poskoczył Xięzki.
— Bój się ty Boga! — zawołał — ledwie trzeci tu dzień jak jesteś, a oto już burda.
— Jam jej nie poczynał — odparł Dyzma — a że na króla jmości lada jakiej potwarzy wieszać nie dopuszczę, tego mi nikt pewnie za złe nie poczyta. Wolno p. podkanclerzemu swoich przyjaciół okłamywać, ale N. Pana szarpać nie godzi się.
Dębicki rwał się ciągle.
— Tu ciasno — rzekł Strębosz — wyjdźmy za namiot ja, da-li Bóg, placu p. podczaszemu dotrzymam.
Przypadł gospodarz, mitygując, do Strzębosza.
— A nie zakrwawiajcież mi chwili dobrej myśli — zakrzyknął — bić się nie ma o co. Podczaszy sam się tłómaczy, że relata refert: nie winien temu. Chodziły o tem pogłoski, a źleby się królowi przysłużył, ktoby je za tak ważne poczytywał, żeby aż oręża przeciw nim dobywać mu było potrzeba.