Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ba! — zamruczał Dyzma — gdy mi się jednak nawinie, a postawi...
Xięzki ruszył ramionami.
— O, gorąca krwi! — zawołał — jakby ci jej upuścić potrzeba! Czekaj mało! Za jednego Dębickiego byleś znajomości trochę w obozie napytał, będziesz miał okazyi dosyć do rąbania się.
Siła to takich, co na waszmościów nowo przybywających czatują i czekają, a nie przepuszczą. Schowaj-że się na to, co nieuchronne, bo, że nieuchronne, ja ci mówię.
Na tem się z p. Dębickim skończyło i było cicho. Nie miał on ochoty wznawiać sporu i nikogo od siebie nie przysłał, a Strzębosz też miał do czynienia wiele. Zaraz tegoż dnia dwu dawniejszych dworzan króla, z którymi razem służył przed paru latami, spotkał. Byli to bracia Łąccy, towarzysze pancernej chorągwi, chłopcy wesołe, myślący tylko, jak czas spędzić, jak najprzyjemniej i szukający sobie dobrych ku temu pomocników. Pochwycili więc Strzębosza, nie chcąc go puścić od siebie.
Stali obaj w mieście i w domu u nich na małą skalę toż samo się po całych dniach działo, co u Jaskulskiego.
Jadł i pił kto chciał i przychodził, a w dodatku braterstwo panowało wiecznie. Grano w kości