Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.

i w karty, do czego Strzębosz wstręt miał, a i pieniędzy szczędzić musiał.
Nie mieszając się więc do gry, musiał z niemi siedzieć i zabawiać się. Pierwszy dzień zszedł spokojnie, drugiego się rąbano w podwórku kamienicy; ale Strzębosz tyle tylko, że pokaleczonego Łąckiego obwiązał i położył.
Na trzeci dzień, przy śniadaniu, sam Dyzma nie wiedział, jak się ze starym wąsalem Rokosowskim przemówił. Oczywistem było, że ten szukał zaczepki i chciał się na młokosie popisać.
Nie dokończyli jeść, gdy w tejże izbie Rokosowski stanął, wywołując Dyzmę obelżywie smarkaczem i szablą wywijając.
Strzębosz skoczył, jak oparzony, prawdą a Bogiem, jednak mrowię po nim poszło, bo chłop był silny i szermierz doskonały. Szczęściem tylko dla Dyzmy drugie już śniadanie jadł i piwo z winem i gorzałką pomieszane w głowie mu szumiało.
Skoczył na Strzębosza obcesowo, a nieoględnie tak, że ten go odrazu po uchu płatnął. Krew się polała, ale Rokosowski jej nie czuł — i krzycząc: — Ja cię tu nauczę, młokosie — parł go do kąta, gdy Dyzma, odbiwszy mu pałasz, w prawą rękę chlasnął tak, iż wytrącił broń. Przypadli Łąccy; porwano rozwścieczonego starego, ale o rąbaniu się mowy być nie mogło, bo się zaraz rozcho-