— Cóż wy na to, panie podkanclerzy? — zapytał Leszczyński.
— Ja? nic — rzekł Radziejowski. — Winy w tem nie widzę, piszę, co sądzę, piszę tak, bo tak myślę, królowa ma zaufanie we mnie, a król....
Ręką rzucił.
Ks. Leszczyński nie miał zlecenia od króla, ani wymówek czynić, ani groźb — list napowrót złożywszy schował i zamilkł.
Radziejowski, choć starał się okazać obojętnym — mocno był pomieszany, usiadł i głęboko się zadumał.
— Mam nieprzyjaciół — począł mruczeć — ich to są sprawy.
— W tym razie — rzekł Leszczyński — największym wrogiem wy jesteście sobie. Uniewinnić się nie podobna... starajcie się, aby wam król zapomniał, żeście przeciwko niemu przewinili.
Nie odpowiadając, Radziejowski powstał.
— Ja moje obowiązki pełnię gorliwie — rzekł — a że cenzurze poddaję czynności monarchy zbrodnią to nie jest. Słuchać mnie nie chce, muszę się skarżyć gdzieindziej.
Leszczyński przerwał mu ręki skinieniem, jakby chciał się wyrazić, że wszelkie tłómaczenie próżne. Pomyślawszy nieco podkanclerzy, ukłonił się, pożegnał i odjechał.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/044
Ta strona została uwierzytelniona.