Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/068

Ta strona została uwierzytelniona.

mość w obozie, którą królowi, wołając o ratunek, przyniesiono.
Zdrajca jakiś, Chmiela naśladując, a pewnie i z naprawy jego, na Podgórzu bunt wszczynał. Ogień więc zażegnięty na kresach w Ukrainie, na drugi kraniec Rzeczypospolitej się przerzucał, a mógł ją, jak wyschłe pole, objąć całą.
W mgnieniu oka zwołano radę wojenną, strzegąc, aby popłochu nie wzniecić; a rada i głos musiał być jeden i zgodny: póki pożar mały, gasić go i dusić, zalać choćby krwią, aby potem rozbujałego nie trzeba było rzekami zatapiać.
Na jedno tylko oglądać się było trzeba: aby, odrywając wojsku część sił, w tej stanowczej godzinie, gdy już do boju przyjść miało — ducha w niem nie osłabić. Pomiędzy szlachtą i tak, dzięki podszeptom i zażeganiom, zuchwałe się głosy słyszeć dawały, które Radziejowski podrzucał.
Pierwszy raz ujrzano na twarzy króla wyraz znużenia i wahania się; lecz trwało to bardzo krótko — wróciła rezolucya i męztwo. Miał nadzieję w Bogu, że podoła wszystkiemu, byleby mu naród wiernie stał u boku.
Długo się wahano z wyborem tych, co na Podgórze wysłani być mieli, aż miecznik koronny Zebrzydowski i dwaj Lubomirscy, Alexander i Krzysztof, oświadczyli się z gotowością i nadzieją, że na tych opryszków wielkich sił nie bę-