Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/090

Ta strona została uwierzytelniona.

której się ani na oczy nie będzie mogła pokazać, żadna z pań jej nie przyjmie.
— Ale niewinność musi się w końcu okazać, bo to są czernidła nie zasłużone i rozsiewane umyślnie — mówił Strzębosz.
Napróżno się jednak silił: nie było sposobu przekonać; opowiadano zmyślone przygody i niektórzy szeptali, że królowa miała o tem w listach pewne wiadomości. Jawnem było źródło dla Dyzmy; wszystko to pochodziło od samego podkanclerzego, który usiłował królową z mężem rozdwoić, aby z tego skorzystać.
W końcu Dyzma, klnąc, porzucił towarzyszów, zły, że ich przekonać nie mógł. Żal mu było podkanclerzyny. Chętnie-by jej był wczesnem ostrzeżeniem oszczędził przykrości, ale z drugiej strony, nie wiedział ani jak tego dokonać, ani czy przystało mu mieszać się w tak draźliwe zajścia.
Nazajutrz ledwie mógł dotrwać powołania do królowej. Tu, po przeczytaniu listów, znowu pytań się posypało mnóztwo, na które Dyzma, jak mógł i umiał, dawał odpowiedzi. Potwarze w samem tem badaniu wychodziły na jaw. Ukaranie Pawłowskich, sądy wojskowe, wszystko było królowej wiadomem. Miała osobne doniesienia o pochodzie Bohuna, o Ordzie, o owej obietnicy