Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/092

Ta strona została uwierzytelniona.

Małoby on obchodził Strzębosza, gdyby go coś nie tknęło, że mógł być do Bianki prowadzonym przez matkę. Postanowił go tu przeczekać, aby się domacać prawdy.
Ów pan Massalski dosiadywał też dosyć długo, ale w końcu ustąpić musiał, a Bertoni i Dyzmę z nim odprawić chciała, ale się nie dał zbyć i powrócił do bawialni.
Włoszka parę pytań o królu zadała, na które Dyzma odpowiedział, lecz język mu już świerzbiał pytaniem, co znaczył ów Massalski.
— Mogłeś się przecie w-mość domyśleć — odparła z przekąsem stara — że on tu dla mnie nie przychodzi... ale dla Bianki. Zakochany w niej, a choć mu familia nie daje się żenić z mieszczanką, pewnie jej słuchać nie będzie.
Rzucił się aż Strzębosz.
— Piękne pani szczęście z tym starym grzybem córce gotujesz! — zawołał — życzę tylko bez wiadomości króla nic nie poczynać, bo się łacno na gniew jego narazić można.
— Nauk nie potrzebuję — odparła dumnie Włoszka.
— A zmuszać Biankę — dodał Dyzma.
— Ja jej wcale nie potrzebuję zmuszać — odezwała się Włoszka — dziewczyna ma rozum... król też jej szczęściu na zawadzie nie stanie. Idzie tylko o rodzinę, ale ja u Rzeczypospolitej wene-