Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/097

Ta strona została uwierzytelniona.

stami i odprawą, nim się będzie mógł z książką zobaczyć. Wprawiało go to w rozpacz taką, że po całych dniach stał na czatach i zapomniał nawet się dowiedzieć o podkanclerzynie.
Gdy mu to na myśl przyszło, wreszcie wprost do pałacu jej pośpieszył. Tu zastał wszystko w jakimś ruchu gorączkowym, jak gdyby sama pani znowu się w podróż wybierała.
Biegali ludzie, krzyżowała się służba, wynoszono skrzynie, i ledwie mógł z niemałym kłopotem oznajmić się do Radziejowskiej, a potem długo oczekiwać musiał, nim go do niej wpuszczono.
Znalazł ją strasznie zmienioną, rozdraźnioną, z widocznemi śladami łez na oczach. Wstrzymywała się jednak widocznie, aby przed mało znanym nie zdradzić się z cierpieniem. W pokojach uderzyły go, już gdy przechodził, przygotowania jakieś do wyjazdu.
To, co dawniej stanowiło ozdobę tego wspaniale wystrojonego pałacu, albo już znikło, albo stało przygotowane do zabrania. Kosztowne szkatuły, obrazy, zwierciadła, nawet posągi niektóre — leżały i nagromadzone były pod ścianami.
Radziejowska chodziła gniewna, wzburzona, — nie mogąc nawet mówić, tak ją myśli własne oblegały.
Zapominała, że Strzębosz stał i poruszała się