Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

niesieniu się gdzieindziej, co wnosił z przygotowań, ale na to obojętną, dwuznaczną otrzymał odpowiedź.
Podkanclerzyna naostatek wręczyła mu list do króla.
— Nie potrzebuję wpanu zalecać — dodała — że list ten tylko do rąk własnych i na cztery oczy masz j. kr. mości doręczyć. Dosyć-by było wiadomości o nim, aby mnie o miłostki znowu obwinić, a razem i króla. Jest on moim opiekunem, jemu winnam wszystko, ale na tej wdzięczności ogranicza się nasz stosunek. Ludzie są źli i niepoczciwi.
Z bólem w sercu odszedł Dyzma. Królowa ciągle mu jeszcze oczekiwać kazała, a z Bertoniową i jej córką nie mógł dojść do końca. Naostatek bardzo rano jednego dnia udało mu się dziewczę do kościoła idące ze starą ochmistrzynią pochwycić na drodze.
Bianka śmiała mu się wdzięcznie i wesoło, jak dawniej.
— Zlituj się, uspokój mnie — począł przypadłszy do niej. — Matka chce cię poświęcić i oddać szaleńcowi, powinnaś się oprzeć temu. Ja króla zawiadomię.
— A! a! proszę się nie wtrącać do tego — podchwyciło dziewczę zmieszane — ja muszę być posłuszną matce. Stary książę wcale szalonym