Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

tem coraz więcej. Stawali i wyzywali. Pomieszane między niemi Kozactwo wołało:
— Do tańca prosim! A co? nóżki bolą! Strach! chodźcie do tańca!
Ciury i nie ciury ruszyły, by się bić, ale Zamojski strażnik, koronny, z rozkazu króla surowo zabronił, aby się nikt wyrywać samopas nie śmiał.
Trwało to krótko, bo gorącej krwi młodzież w miejscu stać zmuszona rwała się, widząc podjeżdżających tuż i najgrawających się, pohańców. Jeden szczególniej Tatarzyn na srokatym koniu z arabskim dżerydem, którym nad głową wykrzykując wywijał, wszystkim dokuczył. Zaczęli się Zamojskiego prosić, aby, kto lepszego konia miał, a ufał sobie, mógł naprzeciw pojedyńczym zwijającym się po polu wybieżeć. Zezwolił król: nuż z szeregów zaczęli się ochotnicy wyrywać ku pohańcom i utarczki pojedyncze wszystkich oczy zwróciły.
W tem stojący przy królu stary rotmistrz Kłodziński powiada:
— Baczyć trzeba na omen, bo Tatarowie w to mocno wierzą, gdy pierwszy z nich padnie w bitwie, na którą stronę twarzą się pochyli, ta pewno przegra. To im serca albo dodaje albo ujmuje.
Ledwie wyrazów tych domawiał, gdy ów na