nie było, a i ten nie mógł zagłuszyć wrzawy i huku ze strony króla się rozlegającego.
Mało się co zawahawszy, Gałga i Nuredyn, pułkownicy tatarscy, tym razem nie na lewe, ale na prawe się skrzydło puścili, pewnie z porady Kozaków, którzy je słabszem sądzili, dlatego, iż Polacy obyczaj tatarski znali i tu się ich nie spodziewali.
A, że Ordzie jakoś serca brakło, Kozacy się z nią zmieszali, taborem idąc i wozy za sobą mając, łańcuchami powiązane.
Drudzy zaś naprzeciwko lewego skrzydła do boju się gotowali, a tu Jeremi Wiśniowiecki z Dӧnhoffem, Starostą Sokalskim, stojący, do króla posłali, prosząc o ordynans, aby się im pierwszym z Kozactwem potykać było wolno.
Na Jeremiego też wszystkich oczy obrócone były, bo w całem tem wojsku potężnem nie było drugiego, któryby się, jak on, sławy dorobił zwyciętwy nad rebellizantami.
A było w jego postawie, twarzy, wejrzeniu takiego coś, co przyciągało wzrok, budząc poszanowanie i trwogę.
Twarzy nie miał pięknej, płeć ciemną, opaloną i niewczasami zarumienioną, wejrzenie przenikające, postawą też nie odznaczał się olbrzymią; ale pańskiego i hetmańskiego coś miał, że i milcząc rozkazywać się zdawał.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.