Nie przestawano też naciskać ich, choć dotąd bez skutku. Dopiero po kilku dniach; poczęli wołać, aby posłów ich do króla puszczono.
Jan Kazimierz kazał ich przyprowadzić. Bili czołem przed nim, śpiewając tężsamą, co niegdyś piosenkę, winę składając na Polaków. Chcieli teraz do zborowskich wrócić traktatów; odpowiedziano posłom, że zapóźno przychodzili z pokorą: zażądał król wydania Chmiela i dowódzców buntu, a poddania się zupełnego Rzeczypospolitej.
Jeremi, który ich znał, rzekł zrazu, że tylko na czasie zyskać chcieli, skłaniając się do umowy, bo pewnie posiłków oczekiwali.
— Spisywać z nimi umów nie zdało się na nic: zmódz trzeba aż przyjmą to, co będą musieli; nie my ich, oni nas słuchać powinni.
Tymczasem Lanckoroński po naradzie z Jeremim, przeprawiwszy się przez rzekę z tyłu okopy szedł zajmować, ale Bohun czuwał. Byłby nawet może uszedł niepostrzeżony, gdyby Mazury, w pole wyszedłszy dla obliczenia się, niepostrzegali już uchodzącego Kozactwa i nie dali wojsku znać. Dopieroż zatrąbiono i rzucili się wszyscy razem na wyciągających z okopów, tak, że ich w błota i grzęzawiska wpędziwszy z wozami, poczęli tępić i siec okrutnie. Zdało się, że
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.