Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

ich tam noga nie ujdzie, chociaż główne pułki Bohun przodem wysadziwszy, uciekał z niemi.
Reszta pospólstwa zostawionego w okopach, strasznym popłochem zjęta, jak stała, nie mając już czasu niczabrać ze sobą, wybiegła, rozłażąc się na zarośla i błota, tak, że w obozie żywej nie pozostało duszy.
Nie śmiało jednak wojsko zająć go aż się przekonało, że zasadzki nie było. Dopiero wtargnęli Polacy do opuszczonego gniazda, którego widok grozą przejmował.
Wszystko tu tak zastali, jak przed chwilą jeszcze Kozactwo rozgospodarowało. U okopów samych naprzód leżeli, jęcząc, niepodobijani Polacy, z rękami i nogami poobcinanemi, ze skóry poobdzierani, jak bydlęta połupieni i porąbani, niektórym wnętrzności powydzierano, innym oczy wydarto. Więc ból srogi przejął żołnierzy tak, że nikomu też życia nie dali, kogo po zakątach znaleźli, wycinali w pień.
W szałasach i budach jeszcze stało wszystko, jak chłopstwo odbiegło. Dymiły niepogasłe ogniska, a przy nich w garnkach barszcze, kisiele, sałamachy i wszelkie ich jadła ulubione.
Z łupu zresztą niewielka była pociecha, bo na wozach rzemień, siermięgi, wory, opończe, kożnchy z czarnych bierek, koszule, płachty i zapaski, wiecej nic. Broni tylko wszelakiej moc