Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.

tak jest i wistocie pochlebiam sobie, iż to potrafię zmienić.
— Nie ociągajcież się — dodał sucho Jeremi Wiśniowiecki — my-byśmy już wychodzić powinni. Każdą godzinę opóźnienia przypłacimy.
Radziejowski rzucił oczyma dumnemi z wyrazem szyderskim po przytomnych i wyszedł z namiotu.
O kilkadziesiąt kroków dalej, czekał na niego Dębicki z twarzą rozognioną i oczyma błyszczącemi.
— Koło zwołują! — rzekł radośnie. — Posłyszy na niem król prawdę gorzką i szczędzić go nie będą. Szlachta mu teraz Niemcami wypiekać będzie.
Podkanclerzy się pochylił ku niemu.
— Nie idźcież tylko zadaleko — szepnął — bo mnie na tem wiele zależy, abym ja nawrócił i królowi się zasłużył. Niech gardłują, ale do odwrotu drogę trzeba zostawić.
Dębicki potarł czoło i ramiona poruszył.
— To wasza rzecz — rzekł — ale trudno miarę zachować.
Poszeptali między sobą i natychmiast obaj na konie siedli, podczaszy w jednę, podkanclerzy w drugą się udając stronę.
Obóz wrzał; już teraz powstrzymać poruszenia nie mógł nikt. Do domów! wołano, król ma swą