Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

go. Bohaterstwo mu ciążyło już na barkach znużonych.
Jeszcze dziś pragnął iść dalej, jeszcze mu biło serce, gotów był; ale znużenie wielkie czuć mu się już dawało.
Gdyby wszyscy udzielnie iść z nim chcieli! Przez cały dzień przynoszono mu tylko: — szlachta się opiera, wszyscy do domu wołają. Wstawszy zachwiał się nieco, bo noga jeszcze dolegała. Sparł się na lasce; w pierwszej namiotu dzielnicy, stał Strzębosz.
— Co słychać? — zapytał król — tyś po obozie chodził?
— Umyślnie, dla języka — westchnął Dyzma.
— Nawrócił ich Radziejowski? — szydersko odezwał się Jan Kazimierz. Strzębosz się uśmiechnął.
— Mówią... alem tam nie był, że wistocie gardłował, ale pono z takim skutkiem, że go zakrzyczano, zahukano i wściekły się musiał wynosić.
— Kochanek on szlachty co go-to ona na rękach nosić miała! — rzekł król szydersko. — Cóż się stało? dopóki jej potakiwał, dobrym był, a teraz — precz z nim.
— Sądzę, że nie da za wygraną — począł Strzębosz — boć przecie się obiecywał nadto i chwalił — ale o skutku wątpię.
I pomilczawszy nieco, dorzucił Dyzma: